poniedziałek, 18 maja 2020

Różne kolory życia z moim niepełnosprawnym uczniem - wspomnienia p. Ewy Kowalcze o pierwszej klasie integracyjnej

    To było 24 lata temu. Dawno? Mnie wydaje się, że ledwo co… Dokładnie pamiętam dzień, w którym dyrektor Jerzy Puławski zaproponował mi wychowawstwo w klasie 1a integracyjnej. Zaskoczenie? Obawa? Wyzwanie? Mnóstwo emocji i jeszcze więcej pytań. Wiele z nich bez odpowiedzi, bo nikt dotąd w Jaworznie nie miał klasy integracyjnej. Tworzyła się ta pierwsza… 

    Swoich niepełnosprawnych uczniów poznawałam na przełomie maja i czerwca przed rozpoczynającym się rokiem szkolnym. Wszyscy po dziecięcym porażeniu mózgowym poruszali się na wózkach. 

    Do Artura (czterokończynowa postać spastyczna) pojechałam aż do Chrzanowa, bo tam mieszkał. Pukałam do drzwi trzęsącą się ręką i z sercem, które ze strachu chciało wyskoczyć mi z piersi. Miałam po raz pierwszy w swoim życiu spotkać się i rozmawiać z niepełnosprawnym człowiekiem, małym człowiekiem… A Artur?? Artur czekał na odwiedziny swojej przyszłej pani z ogromną radością (dziś to wiem!) i ze zwykłą dziecięcą ciekawością. A ja najzwyczajniej w świecie się bałam. Usiadłam na brzegu krzesła, nie chciałam ani herbaty, ani wody, ani soku. I wtedy dziecko naturalnie zaproponowało: „To może Martini?” Konsternacja…śmiech… Taki był Artur… Potem zaświeciło w mojej duszy słońce. Wszystko stało się jasne, prostsze, normalne: Artur, jego wózek, sposób mówienia, zachowania. Wówczas uświadomiłam sobie, że to jest COŚ, co mnie porwie na długo. A na „jak długo?” - nie było to wtedy takie istotne. 

    Kamila mieszkała na Krzywej, blisko „Szesnastki”. Przeczytałam wcześniej, że porusza się na wózku, ale jest samodzielna. Już się tak nie bałam. Chyba tylko tkwiła we mnie jakaś obawa, że dziecko mnie nie zaakceptuje. Wystarczyło jednak, że już w przedpokoju dziewczynka upewniła się patrząc na mamę: „To moja pani?” i wyciągnęła do mnie rączki. W tym momencie ją pokochałam. Taka była Kamila… 

    Do Arianki miałam najbliżej. Mieszkała w Szczakowej, w bloku na 1. piętrze. Cudownie ciepła dziewczynka, taka, co to chce się wciąż przytulać i głaskać. Doskonale radziła sobie bez wózka. Można by rzec, że szybciej poruszała się na kolanach i „pupie”. W takiej to pozycji przywitała mnie w jedno ciepłe czerwcowe popołudnie. Z szybkością dla mnie niepojętą zmieniała miejsca – na wersalce, na fotelu, na podłodze, przy mamie, przy kocie, przy mnie… I wciąż pytała… Taka była Ada… 

    To byli moi pierwsi uczniowie: Kamila, Ada, Artur… I choć od tych spotkań upłynęły 24 lata, w każdej chwili bez trudu mogę przywołać ich obraz w klasie, na wycieczce, w kinie, na przerwie… 

    Kamilka – wyciszona, zawsze skupiona, ambitna, przeżywająca każde, nawet najmniejsze niepowodzenie,. Zawsze chętna do odrabiania zadań, uwielbiająca rysowanie… Ada – wciąż blisko biurka, blisko mnie. Nigdy nie lubiła liczyć, ale pięknie się uśmiechała i chętnie pomagała… Artur – pogodny, inteligentny. I choć mowa przychodziła mu z trudem, zawsze miał wiele do powiedzenia… 

    Widzę Adriankę, która podjeżdża do zlewu i siedząc na wózku myje kubki po herbacie swoim kolegom… Tu Kamila z nosem wciśniętym w zeszyt gryzmoli jakieś zdanie i płacze, bo pióro przestało pisać… Słyszę, jak Artur opowiada o delikatnych skrzydełkach pszczółki, które „przydają jej elastyczności”. A tu znów Kamila i Artur chcą do toalety. Już, teraz, zaraz… A kiedy z panią pielęgniarką sporo się natrudziłyśmy, bo to i dziewczynka i chłopiec i wózki i ubrania, a więc różne ubikacje, wysadzanie, rozbieranie, słyszę z ust Artura : „to był fałszywy alarm”. 

    Z przyjemnością oddałam się wspomnieniom tych pierwszych lat. Mogłabym o nich opowiadać bez końca, ale nie czas i nie miejsce na to. To były naprawdę cudowne chwile. 

    Myślicie, że nigdy nie wątpiłam? Że nie płakałam? Ależ tak!! Przecież ja też dopiero „uczyłam się dzieci”. Nie wiedziałam tysiąca rzeczy, nie umiałam rozwiązać od razu wielu problemów. Nigdy jednak nie chciałam zrezygnować, bo w którymś momencie zdałam sobie sprawę, jak uboga była dotąd moja praca nauczyciela. 

    Dziś nadal nieprzerwanie pracuje w klasie integracyjnej. Powiecie: ”masz już doświadczenie, jest ci łatwiej”. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Ja naprawdę nie wiem. Każdy dzień z tych 24 lat był i jest inny. Każde pokolenie dzieci było i jest inne. Chyba nie można tej pracy mierzyć w kategoriach doświadczenia, trzeba mierzyć kategorią miłości. Mam nadzieje, że tej miłości wystarczy mi jeszcze na długo.

Ewa Kowalcze

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz